sobota, 5 grudnia 2009

2009-12-05 Bristol, UK

CEL : Lot "dla lotu"
PRZYBLIŻONY KOSZT : 180zł

Cały wypad bardzo krótki bo zaledwie na kilka godzin więc nie będę się rozpisywać (zresztą nie ma szczególnie o czym) ale mimo to zakwalifikowałbym go do grupy "hardcorowych" ;-) ... Dlaczego ?

Niefortunnie zdarzyło się, że dzień przed terminem jednodniowej podróży do Bristolu z Krzysztofem, Cravcem i Bananem dopadła mnie gorączka ~38,5 stopni...

Wszystko było tak umówione że w przeddzień wylotu (04.12.2009) wieczorem spotykamy się u Krzysztofa w Lesznie, by przespać się i o poranku wypoczętym wyjechać do Wrocławia skąd jest wylot. No i tak jak było postanowione tak się stało - około 22 byłem w Lesznie. Dzięki uprzejmości zostałem podebrany z dworca i rozpoczęliśmy tzw. "integrację" :) Wizyta na kręgielni, w aeroklubie leszczyńskim, Mc Donald's - moje samopoczucie była skrajnie słabe, ale dzięki silnej motywacji dotrzymałem do wylotu - nawet trochę mi się poprawiło ;)

Z rana byliśmy już na lotnisku im. Mikołaja Kopernika we Wrocławiu. Lot bardzo przyjemny, około dwu-godzinny z kilkoma przelotówkami (Delta 767-400 z Monachium do Atlanty). Po lądowaniu (ładny widok na miasto i słynny "most samobójców" w Bristolu) krótka wizyta "za potrzebą" i w sklepie aby uzupełnić zapasy na zwiedzanie okolicy. Lotnisko przyjazne, już przystrojone na święta Bożego Narodzenia, sprzedawczyni w jednej z restauracji już w czapce św. Mikołaja...







Do miejscówki z której można bardzo dobrze oglądać samoloty jest około 30min. drogi, cały czas wzdłuż ogrodzenia lotniska więc jest na co popatrzeć. Po drodze podziwialiśmy owce, jedna była bardzo ciekawa - cała biała z czarną głową ;) . Jedynym minusem było to, że pogoda była "angielska" czyli "szaro-buro". Na domiar złego z daleka było widać nadciągające wielkie czarne chmury - nie napawały nas optymizmem.




Osobiście nie jestem zwolennikiem stania tylko w jednym miejscu i nieustannego oglądania Easy Jetów więc z Krzyśkiem "zapuściliśmy" się jakąś polną drogą - o tyle fajnie że zobaczyliśmy typową angielską... wieś. Może to brzmieć zabawnie ale było na prawdę ciekawie. No gdyby nie fakt, że omal nie zostaliśmy pogryzieni przez psy. Ciekawym zjawiskiem było to że każda napotkana osoba po drodze kłaniała nam sie na znak "dzień dobry" :) Może i taki zwyczaj w stosunku do obcych osób jest dość mocno sztuczny, ale mimo to odbierałem to za jednak miły zwyczaj - w Polsce za takie coś sądzę że popatrzono by na mnie jak na wariata.

Niestety po pewnym czasie dopadł nas silny deszcz i zmusił do powrotu do terminala... Pomysł ten nie spodobał się Cravcowi który mimo warunków mógłby focić kolejne samoloty, ale jakoś siłą go zaciągnęliśmy :-) Dla mnie droga powrotna była bardzo ciężka, bo syndromy choroby zaczęły powracać - poskutkowało to tym że usnąłem na ławce w terminalu.

Lot powrotny był już na szczęście do Poznania przez co dojazd do domu to zaledwie 1,5h a nie 4h. Lot nocny tak więc znów można było pospać - samolot dobry wynalazek bo ukołysze do snu (większe turbulencje = lepszy sen).

Na zakończenie - jakież było moje zdziwienie gdy już w domu zmierzyłem sobie temperaturę i termometr pokazał... 36,6 stopni ! Motto ? Jeśli masz gorączkę najlepszym lekarstwem jest wypad zagraniczny !! :-)

2 komentarze:

  1. O, tak, pomysł opuszczenia miejscówki bardzo mi się nie spodobał. Ostatni raz podporządkowałem się grupie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Ciekawy wpis. Wybieram się właśnie do W.B. ale akurat nie do Londynu. jak namówić swoja dziewczynę żeby wsiadła do samolotu?? pomóżcie...:)

    OdpowiedzUsuń