piątek, 27 stycznia 2012

2012-01-18 Donieck, Ukraina

Znudzony wyjazdami na tzw. "zachód", korzystając z niezwykłej promocji LOTu postanowiłem nieco oderwać się od rutyny. Efektem tego był zakup biletu do Doniecka na wschodniej Ukrainie w bardzo dobrej cenie - 250zł RT. Jak się później okazało, ten bardzo przygodowy wyjazd, był wart każdej złotówki...

Odlot z Warszawy miałem o bardzo późnej porze - 22:30. Zajęcia na uczelni tego dnia zakończyłem jeszcze tzw. KSPDLem (kondycyjno sprawnościowe przygotowanie do lotu) więc w pełni byłem gotowy na czekający mnie dwu godzinny przelot Embraerem 170... ;))

Jako, że zawsze lubię być w miejscu odlotu z dużym wyprzedzeniem, do stolicy dotarłem już około godziny 18. Nadmiar czasu wykorzystałem na odprawę w Złotych Tarasach i świetnego kebab-a na Al. Jerozolimskich - to już swego rodzaju tradycja.

Na lotnisku przy stanowiskach kontroli bezpieczeństwa i kontroli celnej naklejki "akcja protestacyjna" - nie wiem dokładnie na czym polegała, szczęśliwie w żaden sposób nie wpływała ona na pasażera. W strefie non-schengen 4 odloty - Erewan, Hanoi, Donieck i jakiś opóźniony o 4 godziny charterowy rejs Travel Service.



Nasz boarding rozpoczął się na 30min. przed planowanym czasem wylotu - oczywiście z autobusu i tradycyjnie z otwartymi jego drzwiami przez dobre 10min. W temperaturze powietrza -5C nie jest to szczególnie przyjemne doświadczenie. W końcu ruszyliśmy i podjechaliśmy do lśniącego w nowych barwach LOTu Emraera SP-LDA - moim zdaniem prezentują się one całkiem przyzwoicie ! Bardzo ładnie wyglądają też winglety od wewnętrznej strony, jednak tutaj jak we wszystkim kwestia gustu i nie będziemy jej zagłębiać :)

Na pokładzie komunikaty również w języku rosyjskim (ukraińskim ?) - duży plus za to dla LOTu. Sam lot bez niespodzianek, serwis też klasyczny - bagietka z salami, ogórkiem i sosem, chyba nieco większa od tej serwowanej jeszcze kilka miesięcy temu + napoje, również alkoholowe.

Lądowanie w Doniecku około 1:30 w nocy. Dalej kołowanie wzdłuż pokrytych śniegiem Jaków 40tych, landrynkowych Airbusów Donbassaero i olbrzymiej sterty opon ! Góry zgarniętego śniegu dosłownie przewyższały samoloty. Żałuję tylko, że nie mam z tego żadnych zdjęć bo byłoby co fotografować... Halę przylotów trudno mi do czegoś przyrównać - najszybciej do głowy przychodzi mi poczekalnia PKS w moim rodzinnym Trzemesznie. Nad kolejką do kontroli paszportowej czuwał z bardzo surową miną, ubrany w wojskowy strój strażnik, nie powiem że czułem się z tego powodu szczególnie bezpiecznie. Następnym etapem jest jeszcze prześwietlenie bagażu i już jestem w strefie ogólnodostepnej ! Tam 2 stanowiska z prasą i pamiątkami w postaci Matrioszek oraz informacja lotniskowa. Nie powinno dziwić, że nie da się za żadne skarby porozumieć tu po angielsku.

Środek nocy. Wyszedłem przez terminal zorientować się trochę w sytuacji, i nawet nie wiem kiedy podszedł do mnie taksówkarz proponując podwózkę do centrum. Jako, że on też "nie panimaju" podstawowych zwrotów w języku angielskim łatwiej było dogadać się nam mówiąc w języku polskim czy migowym. Ustaliliśmy cenę $10 (nie zdążyłem wymienić waluty, gdyż kantora brak) za przejazd do mojego hostelu, którego adres uprzednia spisałem z internetu.... Mimo, że sobie tego specjalnie nie życzyłem po drodze zatrzymaliśmy się pod jakimś "zaprzyjaźnionym", całodobowym kantorem. Kursy były ok, także zakupiłem hrywny i ruszyliśmy dalej - kierowca zaczął nawet objaśniać mi po swojemu miasto i kulturę lokalną (dot. alkoholu, rzecz jasna).

Tzw. "żywe jaja" zaczęły się kiedy dotarliśmy na ulicę Dzerzhinskogo 6 gdzie to miał znajdować się mój hostel. Było to jakieś nieszczególnie zadbane osiedle straszących wieżowców, na którym nie było śladu po mojej noclegowni. Bez noclegu, z silnym mrozem na dworze znalazłem się w kropce, żeby nie powiedzieć bardziej dobitnie. Poprosiłem o zawiezienie mnie na rynek. Zapłaciłem za przejazd, za który pewnie powinienem dać góra $5 a nie $10, ale przynajmniej byłem mądrzejszy w późniejszych podróżach.

Był to środek w nocy, zacząłem się więc zastanawiać gdzie mógłbym jakoś przeżyć do poranka. Zauważając logo Mc Donald's postanowiłem się tam udać ogrzać i przesiedzieć trochę czasu, aby rano mieć siłę na zwiedzanie. Uśmiech na twarzy opadł mi dość szybko w momencie, gdy na drzwiach odczytałem godziny otwarcia 7:00 - 22:00. Nie mając wyboru ruszyłem pustymi alejami ścisłego centrum metropolii - nie napotykając praktycznie NIKOGO przez jakieś kolejne 30 minut. Tam praktycznie nie istnieje pojęcie "nocnego życia", wszystkie, nawet usytuowane w ścisłym centrum, dość ekskluzywne knajpy przez noc były zamknięte. Gdy już napotkałem na drodze 3 młode dziewczyny i zapytałem je o możliwości noclegu dostałem tylko 2 rady, pierwsza "dont speak english", a druga "go ahead, hotel".



Pierwsza rada właściwie była pomocna, mówiąc później łamanym rosyjskim i polskim, spotykałem się z dużo bardziej przyjazną reakcją lokalnych. Co do drugiej to spacerując przez kilka godzin napotkałem na swojej drodze 1 hotel (słownie jeden) i to zdecydowanie nie na moją kieszeń, gdzie nocleg kosztował od 500zł wzwyż. Około 6 nad ranem miasto zaczyna ożywać, na ulice zaczynają wyjeżdzać pierwsze samochody a na przystankach trolejbusu pojawiają się osoby zmierzające do pracy. W jednym z wielu kiosków zakupiłem kawę płacąc za nią około 50groszy, dzięki czemu nie zamarzłem i o 7:00 udało dotrzeć się do mojego tymczasowego celu - Mc Donald's. Jak nieopisana była moja radość, gdy w tej restauracji był dostęp do wifi ! Pierwsze co znalazłem to alternatywny adres jakiegoś hotelu, gdzie też szybko pojechałem...



Nazywające się hotelem miejsce, okazało się być po prostu dość dużym domem gdzie właściciel wynajmował pokoje. W tym momencie nie robiło mi to jednak różnicy i postanowiłem się zakwaterować - pojawiły się kolejne problemu z komunikacją werbalną i nie werbalną, więc pani z recepcji wezwała kogoś kto miał pomóc. Okazał się nim pewien pan, który w języku angielskim przywitał się ze mną, dumnie oznajmił, że jest managerem i na tym niestety jego znajomość języka się skończyła. Po kilkominutowych bojach, dostałem klucze do pokoju - kamień z serca !



Krajobraz z okna pokoju stricte industrialny - opuszczona kopalnia węgla i olbrzymie fałdy, które dominowały w okolicy.



Po parogodzinnej drzemce postanowiłem udać się na spacer - uważam, że najlepiej to co zobaczyłem pokażą poniższe zdjęcia :









Okolica jak dla mnie niesamowita, bardzo klimatyczna. Nie zaskoczył mnie specjalnie widok wielkiego liczydła na ladzie jednego ze sklepów spożywczych - to trochę tak jakby cofnąć się jakieś 10 lat w czasie ! Uważam, że takie rejony poza miejskie są zdecydowanie ciekawsze niż samo centrum !

Ceny paliwa na Ukrainie - wcale nie jakoś rewelacyjnie niskie. Około 4,5zł / litr.



Bankomatów jest wszędzie pod dostatkiem więc problemów z wypłacaniem funduszy nie ma. Większość z nich znajduje się w oddziałach banków, są monitorowane więc jest bezpiecznie.

Uważam, że centrum miasta nie jest szczególnie atrakcyjne i określił bym je raczej jako nudne jednak zdecydowanie nadrabiają to bardzo przyjaźni i nad wyraz sympatyczni mieszkańcy. Pewien uliczny grajek zaśpiewał mi nawet jakiś hymn o przyjaźni Polsko - Radzieckiej :))







Jeśli chodzi o ceny na Ukrainie to są niższe, albo porównywalne. Za chleb zapłaciłem w przeliczeniu złotówkę, dobre piwo to wydatek 1,5zł. Jedzenie w Mc Donald's praktycznie kosztuje tyle samo ile w PL, 15zł za przeciętny zestaw. Taksówki jeśli nie dacie się naciągnąć, są bardzo tanie - z jednego krańca miasta na drugi 20zł.

W mieście większość ludzi to Rosjanie - dlatego obowiązującymi tutaj językami urzędowymi jest zarówno rosyjski jak i ukraiński. Dla mnie taki wyjazd był bezcennym przypomnieniem tego, czego nauczyłem się z rosyjskiego jeszcze w czasach gimnazjum - a tego niestety wiele nie było, kilka marnych słów, zwrotów jak i alfabetu. Jednak znajomość cyrylicy była momentami zbawienna :D

Rynek :



Powoli zbliżał się czas powrotu do domu, i nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Nie korzystałem z komunikacji miejskiej więc na pieszo zrobiłem dobre kilkadziesiąt kilometrów ! ;) Tak dla zdrowotności... ;)

Tym razem dojazd na lotnisko miałem za 40 hrywień, czyli ~18zł - również taksówką. Była to bardzo fajna Łada bez pasów bezpieczeństwa i z niedomykającymi się drzwiami :) Za kierownicą młody chłopak, posłuchaliśmy Ukraińskiej muzyki z radia i po niespełna 15 minutach drogi znalazłem się ponownie w terminalu lotniska...

Niestety na lotnisku brak ogrzewania i nawet siedząc w kurtce było strasznie zimno ! Ostatecznie pewna pracownica lotniska wpuściła mnie i pewną kobietę do... schowka dla sprzątaczek, gdzie wyjątkowo było ciepło i gdzie przeczekaliśmy kilka godzin do odlotu ;)



Bagażu rejestrowanego nie oddaje się na taśmę jak na "normalnych" lotniskach, tylko po zważeniu zabiera się go na kontrolę bezpieczeństwa i po niej oddaje ręcznie pracownikom przy bramce. A gate to też ciekawa sprawa - jest tylko jedna, jedyna klatka schodowa z której odbywają się wszystkie loty.



Dla mnie już tylko szybkie zakupy w sklepie bezcłowym i po chwili jestem na pokładzie SP-LDB do Warszawy... Przespałem większość lotu więc nie mam co opisywać, ale skoro nie obudziłem się to raczej nic specjalnego się nie działo :)

Podsumowując, wyjazd ten zaliczam do najbardziej udanych. Wszystkie przygody, również te, których nie dałem rady tu opisać bo było by ich za dużo, będę na pewno wspominać bardzo długoo. Ukrainę zdecydowanie polecam wszystkim tym, którzy tam jeszcze nie byli !

Dziękuję za doczytanie, mam nadzieję, że nieszczególnie zanudziłem... :)

4 komentarze:

  1. Ufff ale przygody :) Tez lubie takie "acje" ale moze raczej latem a nie zima ;) Pozdrawiam - Natalia N.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym angielskim na Ukrainie czy w Rosji to prawda :)Inaczej patrzą na Polaka, a inaczej na turyste "z zachodu", który ma portfel wypchany euro czy dolarami :D
    Generalnie świetny blog, dopiero przeczytałem 3 notki, a chętnie przeczytam następne :)

    P.S. Podoba mi się Twoja złota myśl :D

    OdpowiedzUsuń
  3. czasami warto cofnac sie 10 lat wstecz.mile historie

    OdpowiedzUsuń