niedziela, 10 marca 2013

Doha i Bombaj w 3 dni. Część I

Pomysł kolejnej wycieczki zrodził się w dość spontanicznych okolicznościach. Będąc w Dęblinie i świętując w listopadzie swoje urodziny ze znajomymi, naszła nas ochota na zabookowanie jakiegoś lotu - domyślnie miał to być jakiś wypad z Ryanem czy Wizz Air-em "po okolicy" ;) Jednak przypadkiem przypomniałem sobie o trwającej właśnie promocji w Qatar Airways, także po kilku minutach byliśmy na ich stronie www.

Zastanawialiśmy się nad Delhi i Bombajem, jednak w przypadku BOM była okazja na prawie 24 godzinny stop-over w Doha, oraz lot A340 - 600. Chwilę później mieliśmy więc w ręku kartę kredytową i potwierdzenie na mailu....

Pomysł wariacki, ale kto by się tym przejmował. Byłem już w Hong Kongu przez 3 dni (swoją drogą też z Qatar Airways) także w sumie jestemf przyzwyczajony. Dokładniej nasza wycieczka przedstawiała się następująco:

04.03 WAW - DOH QR981 A320
05.03 DOH - BOM QR200 A340
08.03 BOM - DOH QR201 A340
08.03 DOH - WAW QR980 A320

Jako, że czasu mieliśmy sporo, zabraliśmy się za wyrabianie wizy do Indii. Turystyczna, dla obywateli Polski kosztuje wraz z pośrednictwem 232zł - należy złożyć odpowiedni wniosek oraz opłatę wizową w ambasadzie w Warszawie. Czas oczekiwania dla mnie wyniósł równe 2 tygodnie.

 W dzień wylotu, podróż swoją zaczynam na stacji PKP w Słupcy, skąd tradycyjnie zatłoczonym składem TLK, stojąc w korytarzu docieram do Warszawy. Dalej już tylko krótki przejazd SKM do lotniska, gdzie dołączam do moich 2 towarzyszy wyprawy - Michała i Macieja.

Odprawa na rejs Qatara rozpoczęła się wcześniej niż 2 godziny przed odlotem - należy liczyć się z dokładnym sprawdzeniem karty kredytowej, którą zapłaciło się za bilet. W przypadku jej nie okazania nie zostaniemy wpuszczeni na pokład, wiec należy mieć to na uwadze.

Boarding przez rękaw do naszego Airbus-a A320 A7-AHI zaczyna się na pół godziny przed odlotem...



Na pokładzie zauważamy bardzo dużo Japończyków czy też innych Chińczyków - nasza załoga zresztą to w większości też przedstawiciele tych rejonów.

Startujemy planowo, ciesząc oczy widokiem na centrum stolicy oraz Stadion Narodowy.



Jak cała seria A320 A7-AHx, nasz egzemplarz wyposażony jest w bardzo nowoczesny wybór muzyki i filmów - jest ich po prostu mnóstwo, włącznie z nowościami! Podczas lotu dostajemy jeden ciepły posiłek (lunch) - jak dobrze pamiętam w locie z TXL w 2009r. tych posiłków było 2, jestem ciekawy skąd ta różnica.

Załoga dodatkowo niemal bez przerwy przechodzi z wózkiem, oferując szeroki wybór napojów ciepłych, zimnych jak i alkoholowych. Z tych ostatnich mamy do wyboru białe lub czerwone wino, whisky (Red Label), piwo (Heineken) oraz wódkę (Smirnoff) - także niewątpliwie jest co robić :)



Jednym z najciekawszych jak dla mnie elementów systemu rozrywki są różnorakie interaktywne mapy z zaznaczoną pozycją naszego samolotu.



Nad Morzem Czarnym zaczyna zapadać zmrok. Po kilku godzinach lotu zaczynamy zniżanie, podziwiając dziesiątki, świecących się, wszechobecnych tutaj platform wiertniczych. Lądujemy w Doha kilkanaście minut przed czasem. Jako, że lot do BOM mamy dopiero za 22 godziny, wysiadamy tam, gdzie posiadacze "niebieskich okładek" boarding passów, czyli na przylotach (90% naszego rejsu to jednak pasażerowie tranzytowi i jadą do terminala "żółtego").

Uzyskanie wizy do Kataru to jedynie obowiązek zapłacenia opłaty w postaci 100QAR. Wszystko załatwiamy w ciągu kilku minut na lotnisku, które po kilku kolejnych - opuszczamy.

Po świetnych wspomnieniach z coach surfingiem z Malty, postanowiliśmy i tutaj skorzystać z tego rodzaju zakwaterowania. Bardzo szybko odezwał się do nas, mieszkający tam f/o 777 z Qatar Airways, który przyjął nas po swój dach i odebrał z lotniska. Jako, że byliśmy bardzo zmęczeni, zaraz poszliśmy spać i obudziliśmy się około 9tej kolejnego dnia. Szybkie śniadanie, trochę rozmów na lotnicze tematy i jedziemy do miasta. Nasz gospodarz postanawia, że zawiezie nas do miasta i zostawi w okolicach Souq, czyli tradycyjnego arabskiego targu.

Przejazd do centrum zajmuje jednak dość dużo czasu. To wszystko za sprawą tego, że ulice są bardzo zatłoczone! Dodatkowo cykl świateł, jest tutaj niezwykle długi - dobrym za to rozwiązaniem jest to, że bardzo wiele skrzyżowań, to skrzyżowania o ruchu okrężnym - ronda.



Souq to niewątpliwie bardzo klimatyczne miejsce, spacerując przez jego wąskie, zacienione uliczki możemy dostać dosłownie wszystko. Od ubrań, poprzez dywany aż do różnorakich zwierząt, których zapach czuć tutaj z kilometra. Co cieszy, to to, że w odróżnienia do takiego Egiptu czy Indii (o których będzie później) sprzedawcy nie są uciążliwi i nie próbują nic nam wcisnąć siłą. Można więc w spokoju pospacerować.



W okolicach targu, znajduje się kilka, całkiem ładnie wyglądających kawiarni i restauracji. Praktycznie każde to miejsce dysponuje sziszą, którą można sobie zapalić. My jednak teraz ruszamy w kierunku Corniche, czyli długiej ulicy, która wiedzie wzdłuż zatoki, aż do samego centrum. Bezpośrednio z niej roztacza się wspaniały widok na biznesową część miasta, z nowoczesnymi wieżowcami.




Wzdłuż ulicy, mimo że w środku pustyni, znajduje się bardzo dużo zieleni. Spokojnie można odpocząć pod palmą na zadbanym trawniku i rozkoszować się widokiem podchodzących nad nami do lądowania samolotów :)



Bardzo blisko znajduje się też muzeum sztuki islamskiej - niestety tego dnia, nieczynne. Trudno, obejrzeliśmy sobie je z zewnątrz. Obiekt zbudowany jest w bardzo nowoczesnym i oryginalnym stylu.


Jeszcze krótki odpoczynek pod palmą i ruszamy dalej...


Wracamy na stare miasto. Zajmuje nam to jednak trochę czasu, gdyż przechodzenie przez ulice nie jest tu takie proste. Oczekiwanie na zielone światło potrafi zabrać dosłownie z 10 min, także łamiemy delikatnie przepisy i w parze z tubylcami uczymy się przechodzić, manewrując pomiędzy samochodami.



Skoro jesteśmy w Katarze, postanawiamy, że zdecydowanie musimy zapalić tutaj sziszę. W tym celu zajmujemy miejsca w ładnie wyglądającej restauracji. Za przyjemność palenia musimy zapłacić w przeliczeniu około 25zł. Co ciekawe, restauracja zatrudnia na etat człowieka, którego jedynym obowiązkiem jest wymiana spalonego już węgla w fajkach.


Muszę przyznać, że egzotyka miejsca i samo stare miasta robi na mnie wrażenie. Jest to naprawdę dość duży szok kulturowy. Jako, że od 13 do 16 większość sklepów jest tu zamykana, ruszamy w dalszy spacer pięknymi uliczkami.



Niektóre samochody w Doha, naprawdę robią wrażenie:



Co kilka godzin mieszkańcy udają się do Meczetów, gdzie się modlą. Przez wystawione na zewnątrz głośniki, ich głośne i doniosłe śpiewy słychać niemal w każdym miejscu!

Komunikacja autobusowa w mieście nie jest zbyt rozbudowana. Przy cenach paliwa, mniejszych niż 1zł za litr jest to dosyć zrozumiałe. Jednakże istniejąca flota autobusowa, jest nowoczesna i klimatyzowana.


Nasz czas w Doha, powoli dobiega końca. Na lotnisko udamy się jednak taksówką, gdyż przy 3 osobach cena wyjdzie niewiele większa niż jadąc autobusem. Za 20 minutowy przejazd płacimy 40QAR.



Co mogę powiedzieć na podsumowanie tego miasta... Na pewno jest to miejsce warte odwiedzenia - nie nastawiajmy się jednak na nie wiadomo jednak jakie atrakcje. Doha nie jest szczególnie turystyczna, dlatego jedyne co możemy tu robić to spacerować oraz robić zakupy. Na kąpiel nie ma co liczyć, gdyż do najbliższej publicznej plaży są 2 godziny jazdy samochodem. Dlatego uważam, że jedna doba spokojnie wystarczy aby dobrze zwiedzić miasto. I to też polecam!

Kolejna część z lotu do Indii i pobytu tam, już wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz