wtorek, 19 marca 2013

Doha i Bombaj w 3 dni. Część II

Docieramy na lotnisko w Doha. Co zaskakuje, to kontrola bezpieczeństwa - wydaje się być bardzo "okrojona". Panowie, siedzący przy monitorach pokazujących wnętrze bagaży, są zajęci raczej rozmową ze sobą niż wnikliwą kontrolą wnoszonych przedmiotów. Nie czuję się jednak specjalnie bardziej zagrożony....

Na wielki plus zasługuję darmowa sieć wi-fi w całym terminalu, oraz dostępność gniazdek z prądem! Kolejnym ciekawym elementem jest strefa odpoczynku - dostępne są tam fotele w formie leżanek oraz kocyki, znane z pokładów Qatar Airways. Przy długich przesiadkach jest to jakieś rozwiązanie.

Boarding do naszego Airbusa A340-600 A7-AGD zaczyna się na 40 min. przed odlotem. Jedyny plus tego, że odbywa się on z użyciem autobusu (który pokonuje dłuuuuugą drogę na wschodnią płytę lotniska) jest taki, że pozwala nam podziwiać z ziemi wielkość tego samolotu! Na pokładzie już za to, wypełnienie miejsc około 50%.

Startujemy o czasie...

 

System rozrywki IFE, mimo iż starszy niż w 320 (identyczny jak w 330) bardziej mi odpowiada - za sprawą tego, że tutaj możemy sterować nim za pomocą pilota a nie dotykowo, jak ma to miejsce w najmniejszych maszynach przewoźnika. Oczywiście wybór muzyki, filmów, programów, wiadomości, telewizji satelitarnej, map - olbrzymi...



 Mijamy Dubaj:



Ze względu na stosunkowo krótki czas lotu (3:30h) otrzymujemy jeden, pełen posiłek - ja wybrałem ryż i jakieś mięso + tradycyjnie warzywa, deser, pieczywo, masło i jakiś serek. Wybór napojów jak w locie z Warszawy do Doha, czyli zimne, ciepłe i alkoholowe - praktycznie bez limitów ;)

Jako, że po posiłku poszedłem spać, obudziłem się krótko przed miękkim lądowaniem w Bombaju. Szybkie kołowanie do gate-u i wychodzimy rękawem - od razu poczuliśmy charakterystyczny zapach "Indii", który będzie nam towarzyszył przez dalszą część wyjazdu.

Noclegi rezerwowaliśmy w skromnym hotelu "Chateau Windsor Hotel". Za pokój 3os. (właściwie taki mini apartament, gdyż składał się on z głównej sypiali, mniejszego pokoiku z sofą, fotelem i stołem, toaletą oraz balkonem) płaciliśmy ~400zł / dobę z podatkiem. Aby się tam dostać, bierzemy taksówkę. Za nią musimy zapłacić jeszcze w terminalu lotniska na zasadzie "pre-paid" - podajemy pracownikom, gdzie znajduje się nasz nocleg, płacimy 650 rupi i dostajemy numer taksówki, która zawiezie nas do miasta...

Już po opuszczeniu terminala, podbiega do nas 2 hindusów, którzy niemal siłą zabierają nam bagaże i zanoszą do właściwej taksówki. Ta okazuje się być bardzo lokalna. Chciałem otworzyć bagażnik, to zauważyłem tam jedynie zajmującą całą jego powierzchnie - butle z instalacją LPG. Bagażniki znajdują się tutaj... na dachach samochodów, jak spojrzałem w jaki sposób zabezpieczają tam oni nasze bagaże, już zacząłem obawiać się w jakim stanie (i czy w ogóle) dotrą one do hotelu. Po niecałej godzinie, docieramy na miejsce i idziemy odespać...

Rano, już po drodze na dach budynku, gdzie serwowane są śniadania, zaskakuje nas ciekawy widok. Rusztowania używane w tym mieście są co najmniej - "niepewne":


Śniadanie europejskie i skromne, do wyboru gotowane lub smażone jajka, tosty oraz kawa i herbata. Zawsze jednak jest to jakiś posiłek. Pierwszą rzeczą, którą musimy zrobić po wyjściu na miasto to znalezienie banku, aby wymienić walutę. Szybko znajdujemy jeden, bardzo blisko naszego hotelu czyli na Marine Drive, jednej z ładniejszych ulic miasta prowadzących wzdłuż wybrzeża. Wieczorami wychodzą tutaj tłumy ludzi!


Sama wymiana pieniędzy zajmuje jednak dobre pół godziny! Opiera się o wnikliwe sprawdzenie naszych paszportów, zeskanowanie ich oraz wypełnienie różnego rodzaju druków. Warto poprosić o trochę niskich nominałów, które przydadzą nam się na wszelkiego rodzaju napiwki etc.

Tymczasem łapiemy taksówkę i jedziemy do chyba najbardziej charakterystycznego miejsca w Bombaju - Gateway of India. Taksówki są tanie, o ile nie damy się naciągnąć - ceny uzgadniamy zawsze przed wejściem do pojazdu.

Plac przed "bramą" po atakach terrorystycznych jest strzeżony, wejście na teren poprzedza przejście przez wykrywacz metali - taki jak na lotniskach. Jednakże chyba nikt na niego nie zwraca uwagi. Pierwsze co się rzuca w oczy to wszechobecni sprzedawcy, naciągacze.



W pewnym momencie podszedł też do nas jeden z naciągaczy, pytać się o przewodnik, zdjęcie czy też mapę - odpowiedziałem, że wszystko mamy. Ten nie ustępował, odparł, że ma "special Mumbai map" - otworzył mapę a tam worek "zioła" w cenie 20 euro za 10 gram (wolę nie myśleć, ile tam faktycznie było zawartości towaru w towarze, ale sytuacja wyglądała dość komicznie).

Spod Gateway of India, odpływają promy na wyspę Elephanta. Rejs trwa około godziny i kosztuje 150 INR w obie strony (jakieś 9zł). Płyniemy. Jeszcze tylko jedno zdjęcie, znanego również z bardzo dramatycznego ataku terrorystycznego w 2008 roku, hotelu Taj Mahal.


Po drodze mamy widok na port marynarki wojennej:


I docieramy na wyspę. Od przystani do początku drogi na szczyt musimy jeszcze pokonać kilkaset metrów. Można skorzystać z jeżdżącej tam kolejki, ale my zdecydowanie wolimy zrobić sobie spacer.



Na wyspie znajduje się zespół siedmiu wykutych w skale świątyń - jedna z główniejszych atrakcji turystycznych. Zanim tam się udamy, postanawiamy przejść się jednak na szczyt góry. Droga jest dość stroma i w tym upale męcząca, ale dajemy radę. Leniwi mogą skorzystać z usług tragarzy :)

Szczerze mówiąc na szczycie, nie ma nic specjalnego, znajdują się tu tylko jakieś stare armaty, które prawdopodobnie miały kiedyś za zadanie strzec wybrzeża Bombaju. Spotykamy za to jednak... małpy. Mimo, że wyglądają słodko, trzeba na nie uważać bo potrafią być agresywne i potrafią okraść. Zresztą przestrzegają przed tym specjalne tabliczki ostrzegawcze.



I zdjęcie ze szczytu, wybaczcie za ponowną "autopromocję", aczkolwiek nie posiadam innego ujęcia... ;))


Schodzimy. Droga w dół na szczęście przyjemniejsza. Za wejście do jaskiń musimy niestety zapłacić - jak dobrze pamiętam, 200 INR / os czyli dość drogo jak na tutejsze warunki. Oczywiście strażnik proponował nam opcję "500 rupi za wszystkich, bez biletu".

Dość sprawnie i szybko zwiedzamy kompleks światyń.



Nie udało nam się zdążyć na powrotny prom, który odpłynął z 2 minuty przed naszym przybyciem do przystani. Trudno, kolejny już za pół godziny. W tym czasie obchodzę jeszcze stoiska z przeróżnymi artykułami, które są dosłownie wszędzie - i na wyspie i w Bombaju.


Droga powrotna, podobnie jak trasa "do", zajmuje godzinę. Ruszamy w poszukiwaniu jakiejś restauracji i przy okazji robimy sobie spacer ulicami miasta. Taki widok, zarówno w dzień jak i w nocy w ogóle nie dziwi. Ludzie śpią dosłownie wszędzie, nawet w centrum tłumu...


Mijamy jedno ze stanowisk gdzie możemy napić się świeżego soku z bambusa - znajdujące się tam jednak kubki są typowo wielokrotnego użytku, za każdym razem są jedynie obmywane - coś jak w miało to miejsce w naszych rodzimych, saturatorach.

Gdy znaleźliśmy restaurację pojawił się kolejny problem - co zjeść. Nazwy wszystkich, tradycyjnych dań hinduskich kompletnie nic nam nie mówiły, więc postanowiliśmy, że każdy zamówi coś innego i ewentualnie będziemy się wymieniać. Jak się okazało na końcu, wszystkie dania były bardzo smaczne i oczywiście ostre!


Za zestaw jak na powyższym zdjęciu, płaciliśmy nie więcej niż 250 rupii na osobę (z napojami i napiwkami). Warto dodać, że nasz stolik obsługiwały 3 osoby. Po jedzeniu dostaliśmy gorącą wodę z limonką, do przemycia rąk.

Kontynuujemy spacer przez miasto, trochę typowych widoków:



Zanim dojdziemy do hotelu, planujemy kupić sobie po jakimś piwie. Nie jest to łatwe, bardzo mało tu typowych sklepów monopolowych. Gdy w końcu go znajdujemy, okazuje się że ceny są dość wysokie. Duży Kingfisher kosztuje tutaj 100 INR (~6zł). Co nas jednak bardzo pozytywnie dziwi, to taka oto reklama :



Kolejnego dnia, jako pierwszy punkt zwiedzania obieramy dworzec kolejowy Chhatrapati. Odjeżdżają stąd zarówno pociągi lokalne, jak i dalekobieżne, wieloklasowe, sypialne składy. Tutaj też przy wejściu znajduje się "kontrola bezpieczeństwa", ale z tego co widzimy to to chyba proforma. Nikt się tutaj nie stresują, wyjącą bez przerwy bramką. Jako, że wiele lat temu strasznie uwielbiałem pociągi (przeszło mi odkąd poszedłem na studia i zacząłem co 2 tygodnie jeździć na stojaka przy toalecie) to fotografuje wszystkie znajdujące się tutaj składy.


 Tutaj kolejne potwierdzenie moich wcześniejszych słów, że ludzie śpią wszędzie...



Kolejnym naszym przystankiem, jest jak to głosi przewodnik, uwaga "centrum handlowe". Nasza wędrówka prowadzi jednak przez to coraz biedniejsze okolice miasta. To, jak mieszkają tutaj ludzie przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania (a i tak trafialiśmy jeszcze na dużo cięższe widoki, jak np. całkiem nagich ludzi przy "rynsztokach").




Nasze dumnie nazwane "centrum handlowe", okazuje się jednym pomieszczeniem z tysiącem najróżniejszych słoników i innych błyszczących figurek. Oraz kolejnym tysiącem, równie świecących się szat dla kobiet. Wychodzimy stąd szybciej niż weszliśmy, zakupy zrobimy gdzie indziej.

W pierwszej kolejności musimy jednak "ewakuować" się z tej dzielnicy. Pierwsza napotkana taksówka zachciała od nas 500 INR za przejazd w pobliże plaży "Chapati" mimo iż chyba nas nie zrozumiał i nie wiedział gdzie chcemy jechać. Z innym taksówkarzem już normalnie dogadaliśmy się 60 INR. Jako, że jazda po Bombaju jest nie do opisania słowami, nagrałem mały filmik z tego dokładnie przejazdu:

http://www.youtube.com/watch?v=WVqOJm2-1JI

A na samej plaży, krótko po wyjściu z pojazdu widzimy chyba lokalną "łaźnie" i "pralnię". Swoją drogą, jak byliśmy tutaj wczoraj w nocy, to szalało tutaj tysiące szczurów, dwa razy większych od tych występujących w Polsce...



Tak czy siak, udaje nam się w końcu dojść do jakiegoś targu. Ledwo po dotarciu do tego miejsca, doczepia się do mnie handlarz bębenków, który mimo mojego stanowczego głosu nie odpuszcza. Kompletnie nic do niego nie mówiłem, jednak on prowadził ze mną monolog, i jednostronnie się "targował". Wyszedł początkowo z ceną 800 rupii za jakiś badziew do grania, po ~40min. (tak tyle czasu za nami szedł) chciał już 150 rupii.

Jednak małe zakupimy robimy. Nie u "bębenkowca", a zakupujemy różne tradycyjne przyprawy (chyba najbardziej znana - Masala). Ja dodatkowo zaopatruję się w kilka t-shirtów, które po negocjacjach kupowałem za 150 INR każdą, oraz fajkę wodną tzw. sziszę. Przy alejce, spotykamy też autentyczną kobrę z opiekunem, który na wężu robi złoty interes.

Postanawiamy odpocząć chwilę w pobliskim parku a potem zobaczyć zachód słońca z Marine Drive i udać się jeszcze chwilę na plaże, zanim pojedziemy na lotnisko. Fajne mają tutaj zwierzątka domowe:


Słońce zaczyna się chować...



Jako, że nie jadłem jeszcze nic na ulicy, postanawiam że muszę czegoś spróbować. Znajduję coś w stylu hamburgerów, jednak na pewno nie było w nich ani grama mięsa - mimo to były niezwykle smaczne i tanie. Po 10 rupii (60 groszy) jeden. Bardzo mocno wyczuwalny był tam też aromat Masali.Wszystkie dania z ulicy pakowane są w zwyczajne gazety.


Gdy zasiedliśmy na plaży, szybko dołączył do nas nieznany, leciwy Hindus. Początkowo myśleliśmy, że to jakiś kolejny naciągacz, okazało się jednak inaczej. Jak nam tłumaczył, wyjątkowo bardzo płynnym i dobrym angielskim, jego religia nakazuje mu poznawanie nowych ludzi. A z zawodu jest jubilerem. W sumie wynikła przyjemna rozmowa, dowiedzieliśmy się bardzo wielu ciekawostek na temat miasta. Nadmuchał też 4 przyniesione przez siebie balony i chciał abyśmy na pamiątkę, napisali mu po polsku "miłego dnia" ;)


Po godzinnym spotkaniu, rozstaliśmy się i ruszyliśmy do hotelu odebrać nasze bagaże. W drodze jak zwykle ciekawe widoki, jestem pod wielkim wrażeniem jak oni utrzymują tak równowagę!


W hotelu szybki prysznic i jedziemy na lotnisko. Za taksówkę płacimy 600 rupii + jakąś drobną opłatę za przejazd przez most. Przed terminalem olbrzymi tłok, wejście do środka jedynie za okazaniem wydrukowanego potwierdzenia rezerwacji. Kolejki do kontroli bezpieczeństwa - również olbrzymie, nic dziwnego, że nakazują przybycie na lotnisko najpóźniej na 3 godziny przed odlotem...

I to byłoby tyle jeśli chodzi o Bombaj, kilka fotek z przelotu do DOH i WAW wrzucę później, dziękuję jeśli ktoś doczytał to do końca, oraz mam nadzieje, że nie zanudziłem! Co mogę powiedzieć na samym końcu o mieście? Nie jest to miasto, w którym mi się szczególnie podobało - uważam jednak, ze zdecydowanie warto było zobaczyć! Polecam! :)

Pozdrawiam!


3 komentarze:

  1. Na pewno warto zobaczyć, zazdroszczę takich podróży i trzymam kciuki za kolejne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Można pozazdrościć podróży, którą pewnie wielu by chętnie odbyło. Prawdopodobnie jest to bardzo męcząca podróż,ale pamiątka pozostaje na całe życie. A to jest warte wszystkich trudów ;)

    OdpowiedzUsuń