niedziela, 6 października 2013

Moja przygoda z "Wilgą"

W ostatnich miesiącach z wyjazdami był u mnie delikatny "zastój", stąd brak nowych wpisów na blogu. Udało mi się jednak zarezerwować bilety na wschód, który odkąd pamiętam zawsze mnie fascynował. 26 października lecę więc do Gruzji, a w styczniu do Charkowa na Ukrainie - mam nadzieję, że wyjazdy będą równie pamiętne jak moja samotna ekspedycja do Doniecka z 2012 roku - do poczytania |TUTAJ|.

Ale nie o tym dzisiaj. Podczas wspomnianego "zastoju" udało mi się jednak dokonać małego przełomu w lataniu samolotowym ;)

Chyba każdy początkujący pilot kombinuje w jaki sposób może polatać, aby przeznaczyć na ten cel jak najmniej środków. Jednym z takich sposobów jest holowanie szybowców w lokalnych aeroklubach. Miałem to na uwadze już od pewnego czasu, jednak albo nie spełniałem minimów sprecyzowanych w przepisach lotniczych, lub coś innego stało na przeszkodzie. Jak precyzuje PART-FCL:

Osoba ubiegająca się o uprawnienie do holowania szybowców:
musi mieć wykonane po wydaniu licencji co najmniej 30 godzin czasu lotu w charakterze pilota dowódcy oraz 60 startów i lądowań na samolotach, jeżeli przedmiotowa działalność ma być prowadzona na samolotach, bądź na motoszybowcach turystycznych, jeżeli przedmiotowa działalność ma być prowadzona na motoszybowcach turystycznych.

W maju bieżącego roku, podczas wizyty w moim aeroklubie, dowiedziałem się jednak, że jeśli tylko przeszkolę się na "Wilgę" to będę mógł holować. Nie zastanawiałem się długo.

PZL-104 Wilga 35 to produkowany od 1968 roku samolot wielofunkcyjny. Znajduje się na stanie prawie każdego aeroklubu w kraju i jest typowym "wołem roboczym". Dzięki silnikowi gwiazdowemu, o mocy 260 koni mechanicznych, idealnie nadaje się do wykonywania operacji z bardzo krótkich pasów startowych.



Moje przeszkolenie na ten typ, czyli tzw. "laszowanie", trwało nieco ponad 4 godziny w powietrzu. Większość tego czasu to oczywiście kręgi nadlotniskowe, czyli bezcenny trening startów i lądowań. Ponadto kilka lotów do strefy, aby ogólnie zapoznać się z pilotażem i przećwiczyć sytuacje niebezpieczne.

Pilotaż tego samolotu różni się zdecydowanie od maszyn, którymi miałem okazję latać do tej pory (C150, C172). Przede wszystkim PZL-104 ma kółko ogonowe. "Starsi" piloci nazywają też Wilgę "mięśniolotem" i w określeniu tym jest dużo prawdy. Stery chodzą tu faktycznie dość ciężko i opornie. Używanie trymera jest niezbędne. Niezwykle istotne jest również ciągłe monitorowanie temperatur głowic oraz oleju i odpowiednie ich chłodzenie.



Następny etap to przeszkolenie na hol. W naszym klubie, aby móc zacząć holować samodzielnie, należy wykonać uprzednio 50 holi pod nadzorem instruktora. Ten etap zaczął być już jednak dużo bardziej przyjemny, gdyż po raz pierwszy nie musiałem płacić za latanie!

Jeden lot z podczepionym szybowcem to średnio od 5 do 7 minut. Nie jest to wiele, jednak spędzając czas na lotnisku od samego rana do wieczora, można trochę wylatać. Należy pamiętać, że szybownik, którego holujemy płaci za lot samolotu. Dlatego ważnym jest, aby lot wykonać w jak najkrótszym czasie. Wznosimy się więc jak najszybciej, a po wyczepieniu szybowca - zniżamy z największą bezpieczną prędkością opadania.

Są jednak zalety takich krótkich lotów. Dzięki nim utrwalamy sobie ważną technikę lądowania - Wilgą ląduje się na tzw. 3 punkty, czyli przyziemiamy jednocześnie na tylne kółko jak i podwozie główne.


Nie jest to jednak latanie dla szczególnie "wygodnych". Telefon budzi o 7 rano. W słuchawce słyszę : "możesz być za 2 godziny na lotnisku? Potrzebujemy holownika".

Szybkie śniadanie, wsiadam w auto i jadę 70 kilometrów na lotnisko. Na miejscu pomagam szybownikom w wyjęciu z hangaru ich sprzętu. Następnie wyciągamy samolot, przygotowuję i sprawdzam linę, robię przegląd przedlotowy, wypełniam zlecenie na lot, biegnę do mechanika po niezbędne podpisy oraz gaśnicę, grzeję silnik i tankuję maszynę. Dopiero wtedy mogę zgłosić gotowość do pierwszego holu tego dnia.

Na miejscu okazuje się, że latać będzie 6 szybowców. Wszyscy na termikę, która zaczyna się wykształcać. Pierwszy idzie "Puchacz", pilot informuje, żebym wyniósł go na 600 m - nie ma problemu.

"Bydgoszcz wieża, SP-AGV, w zespole z Puchaczem 3234 gotowi do odlotu na kierunku 280".

Chwilę później jesteśmy w powietrzu. Wznoszę i wypatruję chmurek. Na zachodzie pojawia się piękny, wypiętrzony cumulus. Zostawiam tam Puchacza i po 2 minutach melduję się na ziemi. Scenariusz powtarza się jeszcze 5 razy, podczas holowania pozostałych szybowców. Wszystkie załapały się na termikę, wylądują dopiero za 4 godziny - czas ten spędzam siedząc z radiotelefonem na "kwadracie", opalając się i czekając aż wrócą, żeby pomóc schować sprzęt.



Tego dnia udało mi się wylatać jedynie 30 minut, spędzając 9 godzin na lotnisku. Czasem bywa i tak, w następny dzień do książki lotów wpadło mi już jednak 1,5 godziny!

Każda minuta jest jednak dobra. Płacąc z własnej kieszeni za choćby pół godziny wynajmu Wilgi, ubyło by mi 450 złotych. W tej branży, gdy szybownik się smuci, "holówka" się cieszy. Jeśli szybowiec nie "załapie" się na termikę za pierwszą próbą, pilot samolotu holuje go kolejny raz.



Osobiście cieszę się z każdej minuty, jaką mogę wylatać na tym interesującym, choć wymagającym i zdradzieckim samolocie. Polecam Wilgę każdemu kto tylko ma możliwość się na nią przeszkolić, dla mnie "pilota-żółtodzioba" było to niezwykłe i bardzo cenne doświadczenie :)) 

5 komentarzy:

  1. Nadal tak macie w AB 50 holi z instruktorem za friko?

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, widać z jaką pasją podchodzić do lotów, czekam na kolejne wpisy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Polecam pasjonata Wilgi w USA Mike Patey i jego kanal youtube. Jego Wilga ktora nazywa Draco, WOW
    https://www.youtube.com/watch?v=hAZEfL3nmhg

    OdpowiedzUsuń
  5. Dawno nie było takiego artykułu. Bardzo fajny wpis.

    OdpowiedzUsuń